Wyobraźmy sobie na przykład próbę dostania się z jednego końca kraju na drugi z dwiema przesiadkami. Wystarczy, że jeden ze środków transportu spóźni się, już cała podróż zostaje przerwana i właściwie nie ma możliwości jej kontynuowania. Gdyby całą ta turystyka byłą jakoś przytomniej przemyślana, można by dokonywać jakichś przesunięć czy kombinacji. A tu w zasadzie człowiek zostaje z ręką w nocniku.
Dużo jeszcze nasza polska turystyka musi się nauczyć, by dogonić światowe standardy. Pytanie tylko, kiedy i jak ewentualnie to się stanie, bo na razie nie widać, by zmiany szły w dobrym kierunku. Trzeba chyba, by minęło całe pokolenie, aż wreszcie można będzie powiedzieć, że podróżujemy ze standardami europejskimi. Pozostaje chyba tylko poczekać na to.